Mit: Partia Razem chce zabrać bogatym 75% dochodów

Ten popularny mit ma swoje źródło w niezrozumieniu, na jakiej zasadzie działają podatki progresywne. Razem nikomu nie zabierze 75%. 

Jak działają podatki progresywne?

Załóżmy, że w danym państwie funkcjonują 2 przedziały dochodowe, które mają przypisane stawki opodatkowania.

  • od 0 zł do 30 000 zł – opodatkowane stawką 20%
  • ponad 30 000 zł – opodatkowane stawką 40%

Graniczne kwoty tych przedziałów (w powyższym przykładzie będzie to 30 000 zł) nazywamy progami podatkowymi.

Jeśli podatnik uzyskał dochód w wysokości 20 000 zł, zostanie on opodatkowany stawką 20%.

A teraz skomplikujmy sprawę i podnieśmy dochód do 40 000 zł. W takiej sytuacji podatnik przekroczy pierwszy próg podatkowy, więc nadwyżka będzie opodatkowana wyżej. Co ważne – nadwyżka. Nie całość. Pierwsze 30 000 zł nadal obowiązuje stawka 20%. Część jego dochodu zostanie więc opodatkowana mniejszą, a część większą stawką.

  • 30 000 zł * 20% = 6 000 zł
  • 10 000 zł * 40% = 4 000 zł
  • Podatek wynosi 10 000 zł

W przypadku partii Razem nie można więc mówić o zabieraniu 75% dochodów. Taka stawka podatkowa obejmuje jedynie część powyżej bardzo wysokiego progu podatkowego (w chwili pisania artykułu jest to 500 000 zł).

Mit: Niskie podatki lekarstwem na wszystko

Ekonomia jest niestety nauką silnie zideologizowaną i pełna dogmatów traktowanych niemal z religijną świętością. Liberalny polityk musi podatki obniżać, a socjalny podwyższać. W innym przypadku jest postrzegany jak zdrajca. To utrudnia merytoryczną dyskusję ponad podziałami – o obiektywnie optymalnym poziomie podatków. Nie chcę w tym artykule wyrokować, bo nie jestem ekspertem. Ale chcę zwrócić uwagę na kwestie, o których mało się mówi, a wydają się bardzo istotne.

W Polsce zdecydowanie króluje dogmat liberalny, przynajmniej na poziomie obietnic wyborczych, tzn. im niższe podatki, tym lepiej. Internet jest zalany memami obarczającym o wszelkie nieszczęście wysokie podatki. Słusznie?

Dogmat liberalny nie sprawdził się w Dallas. Gubernator Sam Brownback za radą liberalnej myśli ekonomicznej postawił na ostre cięcia podatkowe. W założeniu miało to motywować ludzi do pracy (skoro podatki są tak niskie, więcej pieniędzy dla mnie), przyciągać przedsiębiorców (skoro podatki są tak niskie, otworzę firmę), zmniejszyć szarą strefę (skoro podatki są tak niskie, zacznę je płacić). Brzmi bardzo atrakcyjnie na papierze, ale w praktyce…

Kansas w latach 2012-17 pod wpływem prowadzonej polityki odstawał od reszty stanów pod względem tworzenia miejsca pracy, wzrostu gospodarczego, a do tego miał ogromny deficyt budżetowy, który uderzał w mieszkańców. Wypadał też gorzej w walce z bezrobociem. Wpływy podatkowe w 2017 są szacowane na 6,3 mld $, podczas gdy prognozy bez cięć przewidywały 8 mld.

Wielu z nas słyszało w debatach o krzywej Laffera, w kształcie odwróconej litery U, która ma pokazywać, że przekroczenie optymalnej wysokości podatków paradoksalnie zmniejsza wpływy do budżetu. Jest często używana dla poparcia liberalnych dogmatów. Ale niewiele osób zwraca uwagę, że na krzywej podatki mogą być także za niskie, więc krzywa może służyć równie dobrze jako argument za podniesieniem podatków. Nie ma ona ustalonych wartości. Analizy naukowe sugerują, że optymalny poziom może wynosić 60-70% dla podatków od pracy!

W debacie publicznej popularni są ekonomiści z nurtu neoliberalnego, który można streścić jako bliską bezgranicznej wiarę, że wolny rynek sam wszystko załatwi. Jednak świat ekspercki wyraźnie się od niego odsuwa. Wszystkie czołowe ośrodki naukowe publikują raporty, które dowodzą, że nierówności poszły za daleko. Nawet MFW, do niedawna ostoja liberalnej ortodoksji, OECD czy World Economic Forum.

Problematyczne założenie: Ludzie zachowują się racjonalnie

Jednym z największych problemów klasycznych teorii ekonomicznych jest zakładanie, że ludzie zachowują się racjonalnie i dążą do maksymalizacji swojego zysku. W rzeczywistości konsumenci i przedsiębiorcy nieustannie ulegają błędom poznawczym i kierują się pozaekonomicznymi kryteriami, takimi jak chociażby presja społeczna. Badaniem tego zajmuje się świeża ekonomia behawioralna, która uwzględnia ludzkie słabości i ograniczenia.

Powszechna jest nadal wiara w „amerykański sen”, że wystarczy tylko chcieć i każdy będzie bogaty, a osoby ubogie są same sobie winne. Jakie są fakty? Awans pomiędzy klasami społecznymi zdarza się bardzo sporadycznie. W USA, aby znaleźć się wśród 1% najbogatszych amerykanów, należy mieć ojca znajdującego się już wśród tego 1% i/lub ukończyć któryś z uniwersytetów z Ivy League, czyli niezwykle drogie studia. Największe szanse ma osoba spełniająca oba warunki.

Skoro już jesteśmy przy USA, które podążają liberalną ścieżką, podkreślmy ich skalę nierówności. Nawet służba zdrowia jest silnie sprywatyzowana, przez co jedną z najczęstszych przyczyn bankructw gospodarstw domowych jest kosztowne leczenie choroby. Początków zjawiska można dopatrywać się w latach 70., kiedy to zapanował silny trend wśród think tanków, ośrodków badawczych i pseudobadawczych, wreszcie mediów, by podważyć dotychczasowy model państwa opiekuńczego. Symbolem tych wydarzeń jest okładka magazynu „Time” z 1977 r. poświęcona „The Underclass”. Artykuł starał się udowodnić tezę, że istnieje podgrupa biednych, „bardziej wyalienowanych i wrogich, niż ktokolwiek sobie wyobraża”, „których wartości są inne niż reszty Amerykanów”. Retoryka była zbliżona do współczesnego straszenia imigrantami i zniechęcała do udzielenia pomocy. Tak wykiełkowało popularne „dlaczego mam utrzymywać nierobów i patologię?”.

W Wielkiej Brytanii tabloidy nieustannie straszą ludźmi wyłudzającymi zasiłki. Wywarło to tak duże wrażenie na opinii publicznej, że szacowała skalę wyłudzeń na 30 proc. W 2010 r. torysi wygrali wybory m.in. pod hasłem walki z nadużyciami socjalnymi. I faktycznie chcieli z nimi walczyć. Rząd Davida Camerona postanowił sprawdzić skalę zjawiska. Rządowy raport podważył jedynie 2,17 proc. wydatków socjalnych, wliczając w to zasiłki wyłudzone i wypłacone omyłkowo. Klasyczna heurystyka dostępności.

Warto przeczytać i przemyśleć:

Dodaj komentarz